Forum Samodzielny Oddział Szturmowy "RAVEN" Strona Główna
  FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Galerie   Rejestracja   Profil  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  Zaloguj 

Good Morning Vietnam III Ziemin 27-29 maj

Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum Samodzielny Oddział Szturmowy "RAVEN" Strona Główna -> Wrażenia, relacje etc.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Autor Wiadomość
Yaro



Dołączył: 14 Maj 2008
Posty: 313
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: wrocław/bielsko

PostWysłany: Pon 13:36, 06 Cze 2011 Temat postu: Good Morning Vietnam III Ziemin 27-29 maj

Good Morning Vietnam III


Jeszcze we Wrocku, tuż przed wyjazdem…

Nadejszła wiekopomna chwila… Jedziemy na imprezę w klimacie NAM-u. O takiej imprezie wiedzieliśmy trochę wcześniej, w sensie jak tylko pojawiło się gdzieś info, że będzie takie coś w takim właśnie klimacie. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że jakiś czas temu będzie nawet w tamtym roku powstał pomysł robienia reco NAM-u. Wszystkiemu winien niejaki VonBombke, któren wzion i zachęciwszy kilku swoim przykładem zapoczątkował grupę w grupie a raczej formacji.


Siedzimy se przy ognisku


Dalej siedzimy…

Formacja Pluton, proamerykańska była zawsze. Ale bardziej współcześnie niż jakoś opierając się o zamierzchłe czasy. No, poza Bombke, który co jakiś czas jak nie było jakiejś dyscypliny mundurowej biegał w olivie z czasów wietnamskich. I zachęcał. I kusił. A dobrze trafił, bo się na pozytywny grunt idea trafiła. Początkowo kilka w sensie VonBombe, Taps i JP3 zwany Jackiem bardziej wkręcili. Reszta trochę tak raczej stylizacyjnie niż reco. Ale trafiła się nam impreza pod nazwą Ardeny w której też zrobiliśmy stylizację i jakoś się spodobało.


Pojawił się agent CIA, który okazał się być agentem vietkongu


Trzeba sie załadować przed bitwą…


Do ogniska, bo duże dosiedli się zmarznięci goście..

Szpejenie i szukanie różnych fantów, to osobny temat na forum nawet. Impreza zbliżała się szybko. Zdecydowanie za szybko i nagle jest tuż tuż. Ja zasadniczo wolę stylizację, bo taniej i łatwiej, ale i tak udało się sporo fantów zdobyć mniej więcej z epoki a bardziej wyglądające na epokę. Resztę się pożyczyło i można być kolesiem z epoki. Zapewne nie przeszło by to jakiejś wizytacji przez super rekonstruktora, ale zasadniczo najważniejsze jest klimat a to nam się udało stworzyć. Wybór odnośnie jednostki padł na 25 Dywizję i po zdobyciu odpowiednich naszywek możemy być ichnimi wojakami.


Fajka pokoju z wodzem Indian… zara.. tam byli Indianie..?


Ja w ostatniej chwili zdobyłem m16a1 oraz colta. I jeszcze parę innych drobiazgów. Co jakaś większa impreza to idę w koszty. Trzeba się chyba będzie ograniczyć. Ale co zrobić jak mi się wszystko prawie podoba.

Dzień wyjazdu nastał.

Zasadniczo, to żaden specjalny dzień. W zasadzie dzień jak co dzień a raczej piątek. Jedzie nas 7sztuk – VonBombke, Radziej, JP3, Jeżyk, Coval, Taps i ja. Wszyscy w oliwce ale różnych krojów, czasu i pochodzenia. Ma być fajnie. Pooglądaliśmy wcześniej zdjęcia z poprzednich edycji i było widać, że ludzie się chcą postarać. Nawet Wietnamczycy malują się na żółto. I bardzo dobrze.


Muzyczny chełm…


Ranek

Mimo, że impreza wisi na różnych forach w tym także na ogólnopolskim wmasg, to ludzi jakoś wiele nie ma. Może to kwestia jakiejś słabej reklamy a może ot tak, ludzie jakoś nie czują klimatu, lub po prostu tak wyszło. Zresztą może to też wina nakładania się i innych imprez. U nas też cześć formacji pojechała na Tomaszowo/Antares. Więc może, to było powodem małej ilości ludzi. Ale też, to że jest mało ludzi nie znaczy, że nie może być fajnie. Może. Zresztą my lubimy i małe imprezy też. Po Ardenach, Manguście i Borne, jakaś mniejsza impreza to też fajna sprawa.


Tomek, kurwa, ale do pustyni, to my nie pasujemy…


Mam cię i nie puszczę…


Strzeli albo i nie strzeli…


Nasze Smile

Jedziemy. Ale tak się składa, że liga mistrzów czy inna tam piłka kopana ma być wieczorkiem wiec bierzemy agregat i telewizor. Ogólnie to i tak się nie udało z tego skorzystać, bo jakoś nie łapało sygnału i w ogóle coś nie tak z agregatem i naszym i organizatorów było. Ale to dopiero przyszłość
Dwójka pojechała szybciej, bo osobówką a my busikiem pomalutku dotarliśmy jeszcze jak widno było. Nawet udał osie trafić, więc jest dobrze. Pierwsze wrażenie pozytywne. Jest obóz i już widać jakieś słomkowe kapelutki i jakieś hamerykańskie ciuszki. Jest baza, są namioty, jest już pełną parą integracja. A nawet jakieś ognisko. Zaparkowaliśmy, i też zaczynamy się rozbijać. I tworzyć ognisko, coby klimat był jakiś taki piknikowy. I jest i integracja, bo ognisko jak każdy wie, przyciąga nie tylko ćmy i komary ale wolne elektrony a także różną ludzką populację w celach wszelakich. I tak też było przy naszym. Poznało się organizatorów oraz innych uczestników. A że to nie było domowe przedszkole to się i człowiek napił nektarów chmielowych i ci, co mieli i lubili wypalili fajkę pokoju. To w końcu starożytny ceremoniał Indian ale też i innych plemion w różnych miejscach na świecie. Może i w Wietnamie też. Ba, nawet na pewno. Dzień się skończył, noc nastała i po jakimś czasie trzeba iść spać, bo rankiem przecie wojna, napalm, granaty, rzeź niewiniątek – ot, dzień jak co dzień…


Rejestracja


Wietnamczyk… chyba z armii…


Dzień pierwszy.

Ranek. Obudzony trochę wcześniej niż na budziku trywialną potrzebą fizjologiczną wstałem i wypełzłem z busa. Nastało słonko i nowy dzień. Ktoś już to tam, to tu się przemykał i coś się zaczynało dziać. Jak to ktoś se kiedyś powiedział – dobry dzień na umieranie. W ersofcie, to nawet na wielokrotne umieranie.


Różne wietnamskie wojowniki… w tym i szpieg vietkongu, teraz jakowyś kapitan chyba…


Inne wietnamcy…

Pobudka i nastaje przygotowanie do walki. Ale najpierw śniadanie i rejestracja. Idzie to szybko i płynnie, bo nie ma jakiś hord ludzkich. A potem to już tylko szpejowanie i oczekiwanie na rozpoczęcie imprezy.
Scenariusz imprezy opierał się na wydarzeniach historycznych z bitwy w dolinie Ia Drang, która rozegrała się w listopadzie 1965 roku. Była to pierwsza bitwa regularnych oddziałów USA – 1 Dywizja Kawalerii (nowo powstała jednostka aeromobilna) z armią północno wietnamską. Na podstawie tej bitwy i późniejszych wspomnień dowódcy jednego z batalionów 1 Dywizji Kawalerii płk. Moore’a nakręcono film „Byliśmy żołnierzami”. Ten film mieliśmy nawet oglądnąć na telebimie przenośnym, ale agregat dał ciała i pozostały tylko wspomnienia.


Zbiórka…


Wojska hamerykańskie…


Szarża…

Przez megafonie, zostaliśmy wezwani na zbiórkę. Gdzie jak to bywa podzieliliśmy się na oddziały. Do naszej siódemki dołączyły jeszcze dwie osoby i byliśmy gotowi do działań. Rozdano radiostacje. Jakoweś czeskie a raczej czechosłowackie. Nawet działały ale nie zawsze i nie wtedy kiedy były potrzebne, ale były. Mieliśmy swojego radiowca Tapsa, ale jego radio tylko było, wiec na drugiego radiowca zgłosił się Jacek. Trochę mu chyba antenka wadziła, ale co tam… Do lansu plus pincet było.


Pewnikiem pułkownik


Taps radiowiec


Jacek – jemu radio działało akurat….

Z dowódcą naszej strony idziemy na naszego respa z którego będziemy zaczynać naszą epopeję wietnamską. Resp jak resp nic szczególnego. Ma flagę i albo to jest czerwony krzyż albo flaga Szwajcarii, dokładnie nie wiadomo za to widać ją dobrze.


Wietnamski killer


Nasz ulubienic na respie


Pierwszy oddziała leci helikopterem na lądowisko…

Trochę trwa, dogrywanie co i jak a my tymczasem sobie czekamy na respie. Niektórzy są jeszcze wczorajsi. Nie dziwi nas to zbytnio, bo tak to czasami bywa. Za to jeden jest wyjątkowo niedzisiejszy i ma problem znaczny z koordynacją, słownictwem i ogólnie jest zabawnie. Co region, to inne ciekawostki się widzi. U nas miałby powrót do domu i pewnie bana na imprezy. Może za dużo czegoś spożył. Są z nami i osoby, które jakoś dają radę a widać że wcześniej walczyli sporo, ale może to kwestia treningu i doświadczenia, bo trzymają fason, czego nie można o rodzynku powiedzieć. Jedyne na co muszą uważać, to to, by ich po zapachu wietnamcy nie znaleźli, ale też i po stronie wietnamskiej pewnie też tacy byli, więc się jakoś wyrówna. A my sobie czekamy, słuchając wynurzeń jednego pana, który podobno tak ma na co dzień. Ciekawe, co on bierze…


Łącznik – sędzia i kto wie kto jeszcze…


Nasz dowódca… przez pewien czas nasz helicopter….


Idziemy zabezpieczyć resp


Na warcie…

Zaczyna się. Nasz dowódca, pełni rolę helikoptera. Z nim po kolei każdy oddział idzie/leci na miejsce lądowania. Jak to było historycznie mamy dwa takie lądowiska. Jedno w piaskowni drugie na jakiejś łączce. Nie jest to daleko, ale trzeba poczekać na swoją kolej. I lecą po kolei oddziały na miejsce zrzutu. Pyr, pyr, pyr… czy jak tam helikopter robi. Jeden oddział ubezpiecza ze wzniesienia. Reszta czaka na swoją kolej. W oddali zaczyna słychać strzały. Szybko się zaczyna. Idą pierwsze trupy z pierwszej grupy. Okazało się, że nasz gadatliwy nieskoordynowany kolega ich sobie zastrzelił. Ale i tak bywa. W końcu nasza kolej.


W miejscu lądowania… Jesteśmy… Ktoś strzela, ktoś krzyczy… ale o co chodzi..?


Ruszamy w las…


Kontakt!!!


W oddali pojawił się wróg…

Ładujemy się do naszego helikoptera o kodowej nazwie „Idziesz na nóżkach” i śmigamy na polowe lądowisko. Nisko lecącą docieramy na miejsce. Desant. Prosto do jakiejś dziury. Tam już są nasi z poprzedniej grupy. My jesteśmy czwartą więc gdzieś są jeszcze trzy. Szybko dwie osoby idą do przodu. Tam jest ktoś strzela, ale w tej dziurze długo się nie utrzymamy w kupie. Ktoś leci na prawo, ktoś na lewo na skraj lasu. Do okopu wpada nasz ulubieniec. Rozrzuca magazynki, gdzieś po drodze gubiąc jakieś. I sieje mało patrząc gdzie. Na szczęście kończy mu się amunicja. Nie zrażony tym woła:
- Rzucam granat!!! Szarpiąc za jakąś zawleczkę…
- Po co? Grzecznie zapytuję, bo sensu w tym nie widzę jak nikogo nie ma przed nami za bardzo w zasięgu wzroku.
- Nie wiem… Odpowiada mistrz ciętej riposty rzucając granat przed siebie.

To był ostatni raz kiedy widzieliśmy tą jakże zabawną postać. Przynajmniej ja widziałem po raz ostatni. Pewnie go wietnamcy pojmali i nie zdzierżyli gadania i gdzieś w jakimś mrowisku zakopali żywcem. A my odbijamy w lewo w las. Kolejna grupa lądująca się zbliża niech się zajmą obroną a my idziemy na jakieś wzniesienie. Rozciągamy się w linię i tyralierą poruszamy powoli do przodu. Na lądowisku straciliśmy jednego. Ale wrócił po respie. Powoli przez las. Niespecjalnie gęsty, co jest plusem i minusem. Plusem, bo dobrze widać, minusem bo nie ma się za bardzo gdzie schować w razie W. Szczytem przebiegają jakieś postacie na czarno. Jest wróg. Kontakt. Górą wzniesienia idą też nasi. My jesteśmy poniżej. Otwieramy ogień. Na wprost mnie, też pojawiają się jakieś osoby. za drzewko i celowanie, strzał, przeładowanie, celowanie, strzał. snajperka jakoś tam strzela. Ale wróg porusza się szybko. A my cały czas powoli przemy pod górę. Jacek ma awarię m16. Musi wrócić. Oddaję mu snajperkę i biorę swoje m16. Seria, druga i w trzeciej ktoś dostaje. Może ode mnie a może i od kogoś, bo kilku z nas waliło do gościa. Schodzi. Na prawej flance, też sieją. Coval i dwóch nowych kolegów z naszego oddziału wymieniają się kompozytem z postaciami w kapeluszach. Dostaję. Gdzie medyk? No tak, nie ma medyków. Czas na respa.


Vietcong na wzgórzu koło repa


Hamerykańskie G.I.


Patrol


Na respie trochę czasu trzeba odczekać. Ale widzimy, że na skarpie wyrobiska piaskowni już się pojawili czarni w kapelutkach. W zasadzie żółci. Jest ich dwóch. Jest resp. Idziemy ich zajść z boku. Razem z Tapsem wchodzimy z lewej strony na wzniesienie. Obchodzę małą górkę z krzakami i akurat wchodzę na jakiegoś złego i sruuu…. Krótka seria. Trafiony. Zza jakiś zbóż, pewnie ryż, bo co innego widzę kolejnego. Seria, druga… Koniec maga. Zmiana. Seria… Jedna, druga, znowu koniec. Cóż gra na reale to jest to co lubią tygryski. Taps kogoś rozwala i zbliżamy się do linii drzew. Ja z kimś idą wzdłuż pola uprawnego na linii lasu. Ktoś na ścieżce leży! Seria i po chłopie. Zmiana maga. Następny. Gleba na ziemię i seria w jego stronę. Jeden z naszych czołga się przez jakiś gęsty zagajnik. Ja ostrzeliwuję ścieżkę. 5 magów poszło. Zostały dwa krótkie i 3 lowy. Wyskakuję na ścieżkę z pełnym magiem drugi gotowy w łapie do zmiany i na auto sieję. Albo ja albo on. Było ich dwóch. Jeden dostaje drugi wycofuje się szybkim galopem na upatrzoną pozycję. Ścigają go tylko moje kulki z kolejnego maga. Zmiana. I dostaję serią. I powrót na respa.


Wroga baza…


Wietnamskie siły atakują swoje wietnamskie siły


Wychadi… budiet strielat!


Resp

Na respie spotykamy się już całym oddziałem. Wychodzimy i idziemy w las. Tam dostajemy przez radio rozkaz, że mamy odbijać obóz jeniecki. Ruszamy. Dochodzimy do bazy wroga. Przed chwilą nasi prawie zdobyli resp wroga. Teraz poruszamy się w kierunku obozu. Kontakt. Ktoś sieje z górki. Ruszamy zespołowo. Jedna grupa osłania druga atakuj. Pomysł stary jak świat się sprawdza i czyścimy górka za górką. A amunicja raczy się kończyć w szybkim tempie. Radziej pokrywa zagrożone sektory ogniem z kaemu a my wycinamy wroga. I posuwamy się do przodu. Kolejna górka. Za nią już tylko obóz. Przejmujemy górkę. Ze stratami, ale jest nasza. Tam nas niestety przygważdżają zmasowanym ogniem z dobrze ukrytych stanowisk. Mamy coraz większe straty. Ich umocnione pozycje są za otwartym terenem. Nie da się obejść za bardzo. Bo z lewej pola minowe, które już pochłonęły kilku naszych. Frontem jest polna a z prawej nie ma nas wielu. Zaczyna się mała wojna pozycyjna. Ktoś od nas pada. Ktoś od nich. Ale naszych jednak więcej. Kontakt z tyłu! To wróg z respa nam wsiadł na ogon. My mamy respa co 15 min oni wychodzą piątkami. Giną nasi po kolei. Wbiegam pod górkę. Wyciągam klamką, bo bliski dystans. Ginie VonBomke. Wcześniej padli Taps i Jeżyk. Nie wiem jak inny, bo byli po drugiej stronie górki. Słyszę kroki i przygotowuję klamkę by odpalić w tego co wyjdzie zza. I słyszę głos zza pleców – nie żyjesz! No to nie żyję. A tak 5 sekund później a bym se kogoś ustrzelił. Ale tak to bywa. A wróg po wyczyszczeniu górki atakuje pozycje obronne swoich oddziałów broniących obozu. Biegną przez polanę i giną. I nie zważają, że ktoś woła, że to swoi. Sieką ile się da. Tamci chyba też dostają, bo ktoś coś tam krzyczy. Ale ci z idący z respa jak prawdziwi wietnamcy nie patrząc na straty prą do przodu jak na jakimś Rambo czy innym tam filmie. Trochę to trwało zanim się opamiętali.


Głodny żołnierz, to zły żołnierz…


Parking i sjesta…


Przerwa na papu

Resp i kolejne zadanie. Mamy ochronić lądowisko. Z respa nie jest daleko. Ale teren jest już mniej więcej opanowany przez wroga. Walczymy. Giniemy, wracamy i walczymy znowu. Zmiana rozkazów. Mamy się przebić do innego sektora, gdzie ma powstać szpital. Nasz drugi resp. Przechodzimy koło lądowiska. Ktoś się tam szwendał, to pozamiataliśmy. Nie bez strat, ale przeszliśmy. Idziemy dalej przez krzaki i pagórki. Znowu kontakt. Wymiana ognia. I mag za magiem. Co jakiś czas ktoś woła – dostałem! Częściej po stronie wroga niż po naszej. Widzę na sąsiednim pagórku jakąś postać. Dobywam klamki, bo po coś ją tam w końcu mam. Strzał i gość schodzi. Jest dobrze. Jeszcze jednego się tak udaje trafić, ale to może być i zespołowe trafienie, bo ktoś do niego też siał. Przebijamy się dalej. Już w mniejszej liczbie. Docieramy w rejon jakiegoś młodnika. Ktoś tam mówi, że swoi. Pomny doświadczeń niedawno widzianej akcji u wroga, powoli się skradam z klamką w ręku i już mam do kolesia pod sosenką wypalić, gdy okazuje się, że to jednak nasi. Jest szpital. Teraz szybko się doładować. I mamy zabezpieczyć to miejsce. Po chwili mamy zmienić lokalizację. Wchodzimy w jakiś lasek. Postój. Zabezpieczenie terenu. I czekamy. Jakiś ruch w okolicy. Przygotowujemy się do walki.


Rilax


Co by se tu na się ubrać…


Ponownie do walki…

Koniec!!!

Szybko jakoś. Ale co zrobić. Jak koniec to koniec. Idziemy drogą do obozowiska. Przerwa na obiad. Jest grochówka. Są napoje. Rilax jednym słowem. To korzystamy z tej okoliczności i odpoczywamy. Pada informacja, że popołudniowego strzelania ma nie być. A to nie dobrze. Bo miało być. Nie podoba nam się taki rozwój sytuacji. Nie to nie, zrobimy se trening i fotki. Ale wpierw do wioski po płyny. Wróciliśmy, trochę relaksu w pozycjach swobodnych i ogólnie nuda. Wieczorem jest finał ligi mistrzów w piłkę kopaną, ale do tej pory nuda. Plan jest, że zrobimy trening, i foty, bo szkoda czasu i terenu. Się tak powoli, leniwie zbieramy. Się nagle dowiaduję poprzez naoczne zobaczenie, że jednak ktoś wychodzi w teren. Jednak wojna. A to dziady pierońskie nas nabrały… Nic to, my też chcemy. Zbieram chłopaków. Jakaś plotka nas dopadła, że to dwa teamy się raczyły chcieć postrzelać. Wcale nam to nie przeszkadza. Na planie było popołudniowe strzelanie, będzie trzeci team i już.


W poszukiwaniu wroga…


W gotowości…


Czujność to podstawa…


Gdzie ten wróg…

Ruszamy. Wpierw górka, przed lądowiskiem. Tam ktoś jest. Nie wiemy, kto… Nie wiemy po jakiej jest stronie. Ani tym bardziej po której my jesteśmy. Ale szybko ustalamy, że dopóki się nie dowiemy, to jesteśmy po swojej stronie. Tak będzie najbezpieczniej. Koleś woła do nas czy jesteśmy z Leniwca. Ano nie jesteśmy i szybka seria jako odpowiedź załatwia sprawę. Przesuwamy się w dół zbocza na skraju lasu. Bo gdzieś tam słychać aeg-i. Podchodzimy a w zasadzie poruszamy się, to trochę w dół, to w górę w zależności od ukształtowania terenu. Ktoś przed nami. Jako, że my jesteśmy razem, to wszyscy przed nami skoro nie są z nami są przeciwko nam. Respa sobie ustanowiliśmy na szczycie górki, którą minęliśmy. Ja teraz chcę postrzelać z colta. Oczywiście m16 jest na plecach, bo coś szybko się mi gaz w magu kończy. Ale co tam. Butla z gazem jest gotowa.


Kontakt


Przygotowani do otwarcia ognia…


Iść w stronę słońca…

Kontakt. Seria z SAW-a wyjaśnia sprawę, ale zaraz i nasz jakiś trafiony. Jakieś pagórki do których przylegamy ściśle. Wymiana ognia pomiędzy bliżej nieznanym przeciwnikiem. Kolejne trafienie. Widzę naprzeciwko jak się ktoś skrada na pagórku. Strzał! Dostałem! Jest pięknie, jest wspaniale. Dystans niezły jak na klamkę. Kolejny obok. Dublet. I następny schodzi. Ktoś z naszej grupy dostaje. Widzę za sobą tylko VonBombke. Gdzieś jest jeszcze Jacek. Pojawia się Jeżyk, który kogoś zdjął a ktoś jego i teraz wraca z respa. Wysyłam go na górkę przede mną. I osłaniam go. Za szybko coś mi gaz schodzi. 3-4 strzały i pusty mag. Czas się pogodzić z emką. Jakieś hałasy za plecami. Oglądam się a tam jakiś czarny jest. Sruuu z aega w jego stronę. Nie dostał. Poprawiam. Koniec maga. To klamka. Strzał! Strzał! Koniec gazu. Ale trafię go jak zdążę naładować. Bombke strzela do kolesia. Ale dostaje. Ja już gotowy, podnoszę się i strzelam i dostaję kulkę. Przeciwnik też woła – dostałem! Ale nie ode mnie ale od Jacka z boku. Kurde. Cóż na respa. W zasadzie wszyscy tam trafiliśmy. Zgodnie z zasadami wcześniejszej gry, czekamy na odpowiedni czas by wrócić do gry. Już czas. Słyszymy jakieś kroki, więc cześć się rozbiega a reszta gleba. Widać głowę wychylającą się zza skarpy. Walimy do kolesia. Jedna, druga seria. W końcu dostaje. Za nim pojawia się następny, nasz poranny dowódca, który oznajmia, że kończą grę. No szkoda. Właśnie się rozgrzaliśmy a tu koniec. Choć dobre i to. Coś tam w końcu postrzelaliśmy. Ktoś dzięki nam uskuteczniał spacerki na respa. No i my też pochodziliśmy trochę.


Widoki z krawędzi klifu…


No to nad jeziorko plum…


Priv. Jeżyk


Na skraju jeziorka…


Moździerz!!!

Idziemy na widziane wcześniej miejsce z jeziorkami. Lans wymaga by zrobić jakiś czyn fotograficzny. Akurat do tego namawiać nikogo nie trzeba. Zboczem szybko w dół i ochotnicy poszli moczyć nogawki. Foty jak foty, lepiej oglądać niż opisywać. Trwało to trochę przy zachodzącym już słoneczku. Po powrocie na parking, nastał czas jakiegoś jedzenia i integracji przy ognisku w oczekiwaniu na mecz. Pojechaliśmy do jakiejś wioski, oglądnęliśmy oraz coś tam jeszcze zjedliśmy. Mecz wygrali ci, co mieli wygrać i wróciliśmy na bazę. Krótkie ognisko, parę pogadanek, bez pieśni i tańców i nunu.


Patrol skrajem Mekongu…


Przez szuwary…


Napieprzają…


Patrol….


Patrol.. cdn…


Patrol… cdn…


Obóż…I kolacja

Dzień drugi.


Przygotowania do nowego dnia…


Zbiórka…

Poranek jak to poranek zawsze po nocy nadchodzi. A wraz z nim pobudka i inne takie. Myśleliśmy że pewnie się nikomu nie będzie chciało wstawać i walczyć. Ale nie… Wstają ludzie. I chcą walczyć. Już mniej niż dzień wcześniej. Cześć z obecnych też nie walczy a część już wyjechała. Nic to, i tak jest nas trochę. Dowodzi nami kto inny. Dziś VonBombke dźwiga radio. Po jakiejś tam odprawie ruszamy w kierunku swojego respa. Tam chwila oczekiwania. I ruszamy. Każdy oddział ma jakieś zadanie. My dostajemy marsz w kierunku wczorajszego szpitala i zabezpieczenie terenu. Ruszamy. Bokiem i drogą spokojnie dochodzimy do miejsca docelowego. Zabezpieczamy teren. Nie trzeba było długo czekać by pojawił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wróg. Jeżyk pierwszy strzela do zbliżających się. Nie mamy zbyt dobrej pozycji. Chwila ognia i ginie. Ja zaczynam strzelać. Mag idzie w momencie, nawet krótkimi seriami. Gdybym miał singla, trwałoby dłużej, ale akurat nie mam. Prawie jak AR-15 choć brust mam niekoniecznie 3-strzałowy… Kogoś chyba trafiam, ale pewności nie mam. Za chwilę kolejny mag i następny cień wroga w gęstwinie tego buszu. Dostaję. Obserwuję jako duch jak się wrogie siły zbliżają do naszych pozycji. Dostaje Coval. Radziej z rkm-em sieje i zmienia pozycję. Wietnamskie siły są już na skraju młodnika, ale przemieszczają się skrajem lasu. Po chwili dostaje Radziej. Idziemy na respa.


Wietnamskie siły zmotoryzowane


Halo, mamo… Nie bedzie mnie na obiadku sie trochę rozerwę w lesie…


Przed akcją…


Pan z TP.S.A.


Krótki pobyt i wracam z Radziejem i Covalem. Po drodze zatrzymuje nas dowódca i każe zabrać płachtę, która po rozłożeniu na miejscu będzie stanowiła szpital czyli drugi resp. Nie wiemy czy wróg zajął miejsce które zabezpieczaliśmy. Idziemy powoli, bo może jednak mieli naszych i poszli dalej. Dołącza i Jeżyk i śmigamy. Na skraju lasu dostaje bohatersko Radziej. Ale sam też chyba zdjął kogoś. My zdejmujemy tego co jego zdjął. Powoli idziemy dalej. Już jesteśmy na skraju młodnika. Ale tam równie dobrze może być wróg jak i nasi. Rzucam w przestrzeń – Pluton! Dobre hasło, którego nie ustalaliśmy, ale które powinni zajarzyć jak to nasi. I są to nasi. VonBombke, Taps, Jacek. Po prostu Viecong ich minął a oni się nie wychylali. Szpital funkcjonuje.


Tu mnie pochowajcie jakby co…


A jam am wyjebane na dziś… tu leżakuję…


Obrona szpitala


Czarny character


A tego atakowały nasze lotnicze siły – Komar 1964

Kolejne zadanie. Mamy zdobyć ponownie obóz jeniecki. W szpitalu zostaje ranny a my ruszamy. W drodze następuje zmiana rozkazów. Mamy zdobyć bazę wroga. Rozciągamy się w tyralierę i podchodzimy pod bazę. Jest kontakt! No to siejemy. Z prawej Radziej, Taps i Coval, reszta z lewej. Wymiana kompozytu. Trafiam jednego który był pochłonięty naszą lewą flanką i pięknie boczek wystawił. Gdzieś tam atakują i inne nasz siły. Jesteśmy prawie na wysokości bazy. Ktoś od nas dostaje. Z prawej ze strony bazy obrywa Radziej. Z lewej wymiana ognia. Ja strzelam na lewo ktoś od frontu posiał mnie. To wychodzące z respa posiłki wroga. Oni mają resp może 50 metrów od swoich pozycji. I wychodzą piątkami. Bombke jeszcze kogoś tam zdejmuje ale wybili nas i tak. Idziemy na respa.


Wietnamskie siły regularne…


Wróg w lesie…


Jacek, samotny obrońca ladowiska… drogo sprzedał swoje życie


Radziej szuka celu…

W trakcie marszu spotykamy dowódcę. Respuje nas i wysyła na obronę lądowiska na polanie. Jest drugie które też musi być bronione. Niedługo było trzeba czekać na wroga. Nie pojawił się z Nienacka, bo widać go było z daleka. Ale sprytnie idzie górą chcąc nas obejść, co się części udaje. Zachodzą nas z dwóch stron zmuszając do cofania. Jest akcja. I sporo strzelania. Trochę nie zdążyliśmy zając lepszych pozycji bo część sił wroga jest powyżej nas i tam przechodzą w stronę drugiego lądowiska, które udaje im się zdobyć i wysadzić. Dostaję strzała, co wcześniej lub później było nieuniknione. VonBombke także i idziemy na resp do szpitala. Reszta zostaje i walczy dalej.


Dwie pizzy i hamburgera do szpitala na już…


Moździerz działał…


Z respa wychodzimy razem z Bombke. Idziemy lewą stroną w stronę lądowiska. Cały czas tam słychać strzały z aegów i wybuchy petard. Więc kierunek słuszny i znaczy, że nasi tam jeszcze żyją. Przedzieramy się przez krzaczki we dwóch powoli. Kogoś tam Bombke likwiduje i wchodzimy na jakiś pagórek. Ja próbuje wejść dalej na wzniesienie przed naszym drugim lądowiskiem na piaskowni. Zdejmuję jednego wroga. I już miałem siać do kolejnego ale okazał się być naszym. Przy okazji znajduje się Jeżyk i wracamy tam gdzie był VonBombke. Ktoś odpala petardy i jest chwila ciszy po seriach z aegów. Dostajemy info przez radio że trzeba zdobyć jakiś moździerz na polanie lądowiska. Okazuje się, że jest za górką przed nami. Przejmujemy go bez strat, bo już nikogo tam nie było i odpalamy moździerza kontrolnie, czy aby działa. Okazuje się, że to już koniec strzelania. Zrealizowaliśmy ostatnie zadanie.


A w bazie suszarnia…

PODSUMOWANIE

Wrażenia artystyczne.

Podobało się i to podobało całkiem, całkiem. Klimat to po pierwsze i sama stylizacja. Może i nie wszędzie i nie zawsze, ale jednak po obu stronach widać było chęć do takiego działania. Z punktu organizacji imprezy było tak jak trzeba. Nie można się przyczepić jakoś specjalnie. Teren oznaczony. Były informacje dla osób cywilnych co się dzieje i co grozi i było zaznaczone gdzie jest obszar gry a gdzie pola minowe. To że ktoś nie zauważył, cóż się zdarza, co kosztowało życie tak naszych jak i wrogów.


Oznaczenie terenu

Spodobał się nam pomysł z helikopterem. Destan czy tez przeprowadzeni oddziałów na teren lądowania. Fajny patent. Tylko nasz sobotni dowódca musiał się cokolwiek nachodzić i to nie po płaskim terenie. Równie dobrym pomysłem były miny choć nie wiem czy gdzieś je rozstawili i czy ktoś się na nie załapał w sensie wpadł na jakąś…


Pole minowe…

Teren mały, ale w zupełności wystarczający na tą ilość ludzi która była. Szkoda, że w niedziele było nas jeszcze mniej. Ale zdaniem moim i reszty moich przyjaciół drugi dzień był nawet ciekawszy od pierwszego. Trochę lepsza łączność, bo w pierwszym dniu coś tam nawalało i często nie było wiadomo co się dzieje. I zadania była jakieś takie konkretne.

Tak zwany socjal. Ważna sprawa jak się ma gdzieś nocować. Parking przygotowany i oznaczony. Co nie tylko mnie zaskoczyło to 4 (słownie cztery) toi toje. Na bardziej licznych imprezach bywają ledwie 4, wiec to wielki plus. Ognisko, i podejście organizatorów bardzo sympatycznie. Trochę czasu z częścią z nich spędziliśmy w ramach integracji. Nie można się było poczuć olanym będąc pierwszy raz w nieznanym terenie i środowisku. Bardzo owszem sympatycznie. No i zupka w sensie grochówka z kiełbachą.
Brakowało nam strzelania nocnego. W końcu takie działania były i warto by może i to dopuścić choćby tylko dla chętnych.


Fant…

Z minusów na które organizatorzy zasadniczo nie mieli jakiegoś wielkiego wpływu, choć reagować powinni, to dopuszczanie będących pod wpływem, które nas zaskoczyło, bo to nie jest możliwe i raczej nie przechodzi na dolnośląskim. Zasadniczo część dawała rady, ale nie wszyscy i ci, u nas jeden przypadek mogli stanowić zagrożenie dla innych i dla siebie i stanowili. Zdejmowanie okularów na respie się zdarza wszędzie, co miałem okazję stwierdzić jeżdżąc tu i ówdzie, ale picie piwa na respie już trudno określić jako normalne. Nawet czy też pomimo, że było gorąco jak cholera. A jak już to kolega powinien mieć wystarczający zapas by poczęstować innych a nie sam tak żłopać. Bo może tak było, że był to proceder dopuszczalny a myśmy niedoczytani i narobiło nam smaka. Choć u nas panuje zasada, że jakby co to pijemy przed lub po ale nie w trakcie.


Takie tam foto…

Byłoby też dobrze, by skoro pisze w regulaminie, że należy repliki nie z epoki maskować, to jednak maskować, bo jak widać na zdjęciach, nie każdy miał to w poważaniu.

Więcej żadnych grzechów nie stwierdziliśmy.

Planujemy pojawić się za rok, bo impreza przednia. Ktoś gdzieś mi powiedział/napisał, że to była lokalna impreza. Ja widziałem info na forum imprez ogólnopolskich oraz regionalnych, więc myślę, że autorzy tej imprezy czyli team Dzikusy chcą by stała się ogólnopolską klimatyczną imprezą z okresu NAM-u. I są ku temu przesłanki. I to jak najbardziej. I myślę, że to dobry kierunek działania.


My już biegniemy na kolejna imprezkę…

My, jako członkowie Formacji Pluton z sekcji reco/stylizacji 25Div. gratulujemy organizatorom i dzięki za zabawę Smile

p.s. Taka mała prośba do orgów. Jakbyście tak te sosenki przesadzili na jakiś busz czy coś, bo na do zdjęć średnio nie pasują jakieś takie niekoszerne czy coś… :-p

Fotki:
[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum Samodzielny Oddział Szturmowy "RAVEN" Strona Główna -> Wrażenia, relacje etc. Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1


Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB Š 2001, 2005 phpBB Group
Theme bLock created by JR9 for stylerbb.net
Regulamin