Forum Samodzielny Oddział Szturmowy "RAVEN" Strona Główna
  FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Galerie   Rejestracja   Profil  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  Zaloguj 

31.07 / 01.08 2010 - Semi-Milsim "Whiskey Tango Foxtrot

Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum Samodzielny Oddział Szturmowy "RAVEN" Strona Główna -> Wrażenia, relacje etc.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Autor Wiadomość
Yaro



Dołączył: 14 Maj 2008
Posty: 313
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: wrocław/bielsko

PostWysłany: Pon 18:36, 09 Sie 2010 Temat postu: 31.07 / 01.08 2010 - Semi-Milsim "Whiskey Tango Foxtrot

Milsim Whiskey Tango Foxtrot - Beskidy 31.07 - 1.08.2010

Czas na sprawozdanie z naszego wypadu na semi-milsimie w Beskidach. Nazwa kodowa „Whisky Tango Foxtrot” zasadniczo nic nie mówiła. Ale że rok temu byliśmy w 3-osobowym składzie na Wympiele w tym samym rejonie, to nazwa w zasadzie nie była istotna. Grunt, że góry, rzeki, deszcze i niedźwiedzie miały być. No może bez tych ostatnich. No i rok czekania, to długo….



Parszywa Dwunastaka



Ciąg dalszy Parszywej Dwunastki

Zbieranie ekipy nie trwało jakoś specjalnie długo i udało się stworzyć Parszywą Dwunastkę by Breslau  Co prawda zmiany personalne mieliśmy w zasadzie do dnia ostatniego, ale tak to jest, że ludziom to i owo wypada lub się przydarzają wypadki losowe, co mnie jako orga wyprawy niepomiernie irytowało, ale poradzić na to mogłem jedynie zalewając się jakąś cieczą ognistą, co w swej istocie nie jest aż tak zabawne jak się może wydawać w szczególności dnia następnego.



Odpoczywają se…

Na dowódcę został ustanowiony szczupły, co było jak najbardziej słusznym posunięciem. On to wzion i podzielił na sekcje, co w niewielkim stopniu już na miejscu z powodu roszad personalnych zostało zmienione, ale ogólny zarys tzw. trójpodziału został zachowany.

Wyjazd jak to wyjazd, z mały poślizgiem czasowy dokonał się w piątek w godzinach popołudniowych. I prawie konwojem ruszyliśmy w moje rodzinne strony. W zasadzie dopiero na jakiś tydzień przed imprezą się zorientowałem, że to nie ten sam rejon co Wympieł. I choć, niby rodzinne strony, to jednak, w tych rejonach nie byłem nigdy, nawet w wiosce z której mieliśmy startować a mianowicie Twardorzeczce.



Szpica

W Bystrej podzieliliśmy się na dwie części. Vyderka wraz z szefem pojechali po Ravala do Szczyrku a my czekaliśmy na sygnał/znak by się połączyć i pojechać dalej. Tylko oni znaleźli skrót do Twardorzeczki. Więc my sami na 3 bryki musieliśmy znaleźć wioskę skąd przyjdzie nam startować. W zasadzie niby żadnej problem. Jakby jeszcze były jakieś znaki drogowe do tej wsi… Ale nie… Pojechaliśmy na czuja. Raz zapytaliśmy autochtona którędy na Ostre i Twardorzeczkę, machnął chłopina ręką w kierunku w którym i tak jechaliśmy, to pojechalim dalej. I dalej. A wiochy nie widać. I szczupłego też nie. W końcu po dłuższej podróży, pojawiły się w światłach reflektorów jakieś okazy tamtejszej ludności płci obojga w ilości sztuk cztery. Zadaliśmy pytanie: Którędy do Twardorzeczki? Odpowiedz była krótka a treściwa: Jesteście w Twardorzeczce. No to jesteśmy w domu. A tu pada ze strony ichniej społeczności lokalnej pytanie: A czego szukacie? No, to my też krótko i treściwie: Szczupłego! Niestety, nie znali chłopa. Dziwne, my znamy... No wieś i już...



Baza nad ranem

W końcu i szczupły się znalazła jadąc na skróty kilkanaście kilometrów więcej niż my bez skrótów, ale takie to życie podróżnika. Trzeba zwiedzać i już. Tak czy siak dotarliśmy przed czasem czyli północą(22.20). Nastąpiło oczywiście szpejenie i takie tam przygotowania do wyjścia. Ale, to byłoby za proste jakbyśmy mogli wyjść przed czasem za bardzo. Szczupłemu padła jedna replika. Po jakiejś chwili druga replika. Przerwa na naprawę i czekamy co wyniknie i nic nie wynikło, repliki dead i już. Cóż, trzeba i tak iść.



Samotny wartownik w bereciku

Ruszyliśmy(23.14). Jeszcze przed czasem, za zgodą orga śmigamy do bazy. Mimo przerywanej łączności z bazą, telefoniczną li tylko i posiadania koordynatów GPS, nie wiemy jak trafić. Dostajemy instrukcje jak iść i jaki domek minąć, to idziemy. Wszystko fajnie, ale ja po ubiegłym roku przygotowałem nadmiar sprzętu. I dymam z dwoma plecakami. Jeden na plecach zgodnie z regułami a drugi jak zapasowy spadochron z przodu. Jak bym się potknął i dupnął w ziemię, to rzeczywiście było by może bardziej miętko, o ile ząbków bym sobie nie wywalił. Ale i tak jest ciężko.



Warta w deszczu to nie byle co



Nic tylko mokro i mokro

Szpica, ze mną, bo takie ustawienie posuwała się dosyć szybkim krokiem. Na szczęście dowódca robi co jakiś czas przerwy, bo choć droga dobra, to jednak cały czas lekko pod górę. Nawiguje nas do bazy iuna konsultując ze szczupłym czy aby w tym kierunku czy może jednak nie. Mapa a dane GPS mają do siebie to, że się nie chcą za bardzo pogodzić. Więc olewamy GPS-a. A co tam, kiedyś tylko się chodziło na mapie i jakoś się dało. Mijamy biały domek i teraz już tylko pod górę. Zaczynam przeklinać moją zapobiegliwość i solennie sobie obiecuję, że nigdy więcej dwóch plecaków. Powoli się posuwamy naprzód, już bez światła, bo minęła godzina rozpoczęcie imprezy.

Zauważymy jakieś światła. Wszyscy gleba. Plecaki na glebę, szpica do przodu, sprawdzić teren. Gotowi zasiać potencjalnego wroga morzem a nawet oceanem kul. Jest dobrze. Początek imprezy i już coś się dzieje. To lubią tygrysy. Marcin rzuca w przestrzeń hasło i pada odzew, niestety prawidłowa. Chłopaki wyszły po nas z bazy. A szkoda... Że nasi…



Śniadanko

Przewodnik doprowadza nas po niezłej skarpie do bazy(00.33). Tam już niezła gromadka ludzi z Bielska. Rozpoznaje znajomych. Rozbijamy nasze tymczasowe obozowisko. Zajmujemy trzy miejscówki. Dogadujemy się z beu, że mimo wszystko warty będą. My pilnujemy od strony szczytu i prawej strony obozu(północ i wschód). Warty co godzinę mają dwie dwójki. Zaczynamy od 2 w nocy.



Drugie śniadanie

Spokój i cisza. Przerywana pogaduszkami nad ranem i ogólnie dobrym humorem całej ekipy. Jest sympatycznie. Rano jakaś pobudka. Nie śpiesząc się wcale, powoli ogarniamy się po bazie. Zmieniamy ogólnie miejsce na bardziej scentralizowane, bo siła w kupie jest i nikt kupy nie ruszy zgodnie ze starym słowiańskim porzekadłem.



Bielsko wychodzi na akcję



Nasz kamikadze

Po naradzie z dowództwem wiemy o co chodzi i jakie mamy zadania. Niestety, najpierw czeka nas obrona bazy. O 13.00 mamy wyruszyć pod Kościelec bo gdzieś tam na siodle między dwoma szczytami ma dojść do spotkania Horsta z FIA celem jakiś machinacji finansowych i wymiany gotówki za rakietę. Tylko po co im rakieta jak nie mają wyrzutnia, oto jest pytanie 



I znowu warta… co by tu nabroić



Powrót z warty

Ale na razie warta. Chyba, że dotrze do nas wcześniej SAS, który już gdzieś jest w drodze i ma dojść do bazy a słuch o nim zaginął. Więc czekamy. Jest nas na tylu, że spokojnie dwójkami sobie zabezpieczamy bazę z każdej strony. I czekamy, może jakiś wróg podejdzie. Ale nie… Cisza i spokój. Krótki patrol z Ravalem, iuną i Cubano do okoła bazy, nie stwierdził żadnej aktywności wroga…



Wrogu…. Gdzie jesteś?



Na krótkim patrolu



Spotkaliśmy wartownika

Około 12.00 jakieś głosy zostały usłyszane od strony północnego-zachodu. Jest tam łączka i zaczyna się podejście bardziej strome na Muronkę. Ja, Marcin, Gelmir i Tomi sprawdzamy okolicę. Przeczesujemy zagajniczek, łąkę, trochę lasu. Iuna zabezpiecza zza strumyka, a szczupły wchodzi na górkę. Głosy co jakiś czas słychać, ale nikogo nie widać. W końcu nawet i nie słychać za bardzo. Może to turyści, bo nagle jakiś pan, z laseczką (ale drewnianą) przemyka nam przez obóz i kieruje się na łączkę… Może to agent Praszczur. Ale nie, nie jest podobny wcale.



Głosy…

Wracamy do nudnej warty.

A chłopaki mimo, że już 13 minęła jak nie ma tak nie ma. Coś tam na radiu można usłyszeć, ale poza tym nic. SAS-ów też nie widać. Nuda. Jemy to i owo. Oraz to co przytargała iuna. No rzeknę tak: rarytasy. A to pieczarki konserwowe, a to mandarynki, pomarańcze, jakieś kabanosy, salami. Trza brać babę na kolejne imprezy, bo wie co dobre do jedzenia. Nie wiem czy umie parzyć kawę. I odnośnie jedzonka, nie polecam musli z gazowaną staropolanką. Pewnie w ogóle z żadną gazowaną wodą. No zje się, ale żeby smakowało, to raczej nie. Nie udało się sprawdzić jak musli z mountain dew smakuje, ale to wszystko przede mną 



Nie jedzcie musli z wodą gazowaną, bo wykrzywia ryja



Rarytasy iuny

Wreszcie są. Zaginione owieczki wracają z akcji. Z drobnym prawie dwugodzinnym poślizgiem. W końcu!!! Teraz nasza akcja. Zmieniły się rozkazy. Mamy spróbować znaleźć bazę Horsta na Kościelcu.



Wrócili…



Prawie zaginieni a jednak są…



Przygotowanie do wyjścia…



W drodze… nasz dowódca też się męczy

Ruszamy. I zaczyna się droga pod górę. Wpierw trawy, potem skały i znowu trawy. Powoli wdzieramy się na szczyt Muronki w kierunku na Kościelec, na przełaj, na azymut. No nie jest łatwo. Nic, tylko wchodzimy i wchodzimy. Ja tam nie narzekam, bez plecaka, tylko camel, trzy klamki i aparat. Ale powoli, bo powoli pniemy się do góry. Wychodzimy na jedną z półek i nagle kontakt przed nami. Padają hasła: Hebel, hebel! Z drugiej strony pada: Wkrętak albo Piła, jedno nieaktualne, drugie też nie to. No to rzeź… My do nich, oni do nas. Maję lepiej, bo są za zasłoną a my właśnie wchodziliśmy na otwartą przestrzeń. Pierwsi ranni. Jak gazela zapieprzam za drzewo by odpowiedzieć zmasowanym ogniem z dwu klamek, ale mnie dopadły kulcy wroga i padam ranien. Żeby to jeszcze na jakąś miękką ściółkę, ale nie jakieś kamolce, i inne drzewa… Nie jest fajnie…



Wciąż pod górę



I ciągle to samo

Szpica ranna. Na szczęście jest medyk, sam się leczy, powoli bo powoli, ale zaraz się zdziwią. Przez radio słyszę, że chłopaki z Deadline zaczynają wchodzić na półkę wyżej. Szczupły każe nam się podczołgać pod jakąś osłonę. Ale kurwa jak, jak prawie na otwartej przestrzeni jesteśmy? Dobiją dziady. Czekam na medyka aż się uleczy. Reszta TF-u zaczyna obchodzić wroga. Ktoś zawołał do mnie: yaro! I wtedy druga strona rozpoznała, że my som po tej samej stronie. Okazało się, że to SAS-y się zaczaiły. Z góry nas zauważyli wcześniej. Oni użyli kolejnego hasła a my aktualnie obowiązującego. I masz ci los, pomyłka. Ale zawsze to jakaś akcja jest. Ze swoimi, bo ze swoimi, ale jazda była. Szkoda, że mamy 5 rannych. Ale takie życie. Oni też mają, tylko, że wrócą do bazy i znowu będą zdrowi…



Spotkany niespodziewanie SAS



Pniemy się dalej. Wchodzimy na grań. Teraz trochę w dół w kierunku skrzyżowania pod Kościelcem. Droga widokowa jak diabli. I oczywiście musiało popadać. Co prawda chwilę, ale jak się nie chciało nosić plecaczka z gore, to teraz mokro trochę. Ale da się żyć mimo to. Cały czas do przodu. Wszędzie las, góry i całkiem ładne widoki jak się wyjdzie z mgły na jakąś otwartą przestrzeń. Dochodzimy do rzeczki, okazuje się, że trochę nie w tym miejscu jesteśmy. Więc podchodzimy wzdłuż strumienia. Wychodzimy zza zakrętu na kolejne rozwidlenie.



Gdzieś na trasie



I ta mgła…





Czujni I zwarci…

Kontakt!!!

Dwie osoby. Dobiegamy do jakiejś skarpy. Szczupły wysyła Ravala na rozpoznanie. Chłopaki zajmują pozycje. Czekamy co jest przed nami. Wraca Raval i mówi: Baza! No to dajemy. Podzieleni na sekcje próbujemy obejść, by móc zaatakować prawie okrążając. Ze mną idzie Gelmir, Cubano, iuna. Mijamy jakiś zagajnik sosenek. I kurde, koniec drogi. Skarpa. Jak zejdziemy, to nas w tej bazie zobaczą. Wzdłuż skarpy podchodzę w zagajnik mijanych sosenek by się zbliżyć do bazy i nagle seria, jedna, druga, zostaję trafiony i niestety, śmierć, jakże bolesna, bo tak daleko wszędzie jest. I te 7,5h respa. To boli. I w dodatku ta seria od naszego. Fuck! Teraz to se już tylko fotki porobię…



Schodzimy…



Dla odmiany trochę deszczu



Kontakt!!!



Skarpą w dół I otoczyć wrogą bazę…

Ale natarcie idzie dalej. Z lewej strony naciera Deadline i reszta chłopków. Przy mnie, szczupły i Marcin zbiegają po skarpie w kierunku bazy. I nagle, okazuje się, że baza, to tylko paśnik. Zonk, jak diabli. Ale ludzie byli. Więc gdzieś są. Szczupły, Marcin, iuna, Cubano i vyderka, przeprawiają się przez strumień i podchodzą drugą stroną rzeczki. Reszta próbuje inaczej, ale zmuszeni są jednak do tej samej przeprawy. A przeciwnik rozpuścił się chyba w mgłę. A może w ogóle nas nie zauważył.



Biegiem na pozycje…



Przeprawa przez górską rzeczkę… tu się dało…



I dalej na Kościelec…

Jesteśmy na tym szlaku na którym chcieliśmy być i idziemy wzdłuż niego. Na rozstajach odbijamy ostro pod górę w kierunku na Kościelec. Podobno tu nas wróg widział i raczył uwiecznić, ale mało z tego dowodu było widać, choć czas około 18 by się nawet zgadzał. Teraz już tylko ta górka. Mamy poślizg czasowy. Za późno wyszliśmy z bazy. Wiemy, że nasi maja udać się na spotkanie z wrogiem celem przejęcia tego co się da. To ma być około 22.00. Nie wiadomo czy uda nam się wrócić. Łączności z bazą nie ma. Ale wpierw na górkę, może wyżej choć telefony zadziałają. Pomysł padł, by zostać i poczekać, w końcu to gdzieś chyba w tych okolicach ma być to przejęcie. Ale decyzji nie ma z bazy żadnych, bo baza nie odpowiada. Idziemy pod górkę. I pod górkę. Pod szczytem przerwa na odpoczynek. Kontaktu z bazą zero. Jakby się udało połączyć, to by się skoordynowało wspólny atak.



I znowu pod górkę…



No, nie żyję…



Odpoczynek I chwila na rilaks

Jednak wracamy. Brak rozkazów. Może uda się dojść na czas. Wpierw w dół a potem drogą w kierunku na Ostre. Idzie się fajnie. Mija się różne okazy miejscowej fauny na rowerach. Dochodzimy do leśniczówki i kierujemy się do odbicia na szczyt Muronki ponownie. Ale jak nie lunie z błyskaniem i grzmieniem. Dobrze, że udało nam się znaleźć jakąś osłonę przed deszczykiem. Okrągły stół i rycerze króla szczupłego  Podejście pod górę z drogi jest niemożliwe. Przejście przez strumień przekracza nasze możliwości, ktoś zapomniał pontonu. Winnego się znajdzie i przykładnie ukarze.



Wracamy…



Góry…

Pozostaje marsz przez Ostre i Twardorzeczkę. Pomysł by wysłać kierowców po samochody upadł, bo nie wolno zgodnie z regulaminem chyba, żeby rower. Niestety tubylcy nie chcieli oddać swoich maszyn. A walczyć góralami nie warto nawet niskopiennymi, bo do tej pory trwają badania ile fps ma ciupaga.



Teraz za to w dół…



W drodze do Twardorzeczki…

Droga jest może nie prosta ale dobrze się idzie. Robimy skrót koło kościoła w Ostrym i dochodzimy d drogi która prowadzi do bazy. Wychodzimy ze skrótu ponad parkingiem, co nas trochę dezorientuje, ale idziemy dalej. Do tej pory nawigowanie było bez problemów i trafialiśmy wszędzie gdzie mieliśmy to i teraz zaufamy mapie i iunie, że jest dobrze.



Hmmmm…

W pewny momencie widzimy światła latarek. Akurat jesteśmy przy rozstaju. Wszyscy pod skarpę. Pewnie wróg zapyla gdzieś. Jesteśmy pod skarpą. Latarki nad nami, nikt nic nie widzi. Pada z naszej strony hasło i potem już tylko jazda aegów. I znowu swoich pojechaliśmy. No, fatum jakiś... Okazało się, że to Bielsko śmiga robić jakąś zasadzkę koło Lipowej na Horsta. Dostaliśmy sprzeczne informacje, że niby koniec, że obóz pusty i w ogóle chaos informacyjny. Jako, że to nie były informację od orga a tylko on może skończyć imprezę i nas przy okazji powiadomić idziemy do bazy. Cicho i bez światła. Ciemno jak diabli ale idziemy. I nikt się nie zgubił. Widzimy okolice bazy i jakieś światła w jej miejscu. Ale też w dole pod nami, tez jakieś światła. Może to FIA? Szczupły nadaje przez radio na dwójce, że zbliżamy się do bazy i prosi o identyfikację tych z dołu. Zero odpowiedzi, ale po chwili światła gasną. Idziemy dalej w planie jest obejść obóz z boku, by w razie jakby co, mieć przewagę wysokości. Przewracając się po ciemku w końcu włączamy światła i wchodzimy do bazy. Cisza i pustka. Zostało trochę rzeczy ludzi z Bielska, no i nasze. Ustawiamy warty i idziemy spać.



Nad rankiem….



No I po milsimie…



Około 6 budzi mnie chłód i ogólne zimno. Ubieram dodatkowe ciuszki, jedyna zaleta dodatkowego plecaka. I słyszymy z Ravalem jakieś dźwięki z okolic bazy. Budzimy śpiące królewny. I już miałem strzelać, choć raz z pistoletów, ale rozpoznałem naszych wchodzących do bazy. Okazuje się, że koniec imprezy, choć nie tak miało to być. Bielsko zbiera swoje rzeczy i zmyka do domu. My jesteśmy twarde fryty i zostajemy do rana. Jemy śniadanko, zbieramy się, sprzątamy miejsce obozowiska i też mykamy w stronę cywilizacji.



Powroty… jakby łatwiejsze…

PODSUMOWANIE
Morale było zajebiste od początku do końca. Podobnie z poczuciem humoru. Czy deszcze czy inne cholerstwo. I to mi się podobało. Przynajmniej utwierdza mnie to w przekonaniu, że warto organizować TF-y na różne wspólne wyjazdy. Potwierdza to zresztą inną regułę, że to ludzie tworzą klimat i dobrą zabawę a nie sama impreza. Mimo warunków jakie były, dawaliśmy rady i nikt nie wymiękł. I choć Cubano trzeba było popchnąć parę razy, to nie słyszałem żadnych skarg i narzekań. To o czym Raval i vyderka oraz potwierdzał szczupły jest także i moim odczuciem, że w zasadzie nasza obecność czy jej brak nie byłby specjalnie zauważone. Ale to mnie specjalnie nie zraża, bo czasami może i tak jest. Grunt, że my jesteśmy zadowoleni. Może i zmęczeni, ale zadowoleni, co rankiem w niedziele było widać. To cieszy.

Teren trudny i wymagający, w szczególności podejścia. Ale też i momentami całkiem urokliwy. Zadania a w zasadzie jedno nie było jakieś specjalnie ciężkie i tu ja osobiście jestem trochę zawiedziony, bo liczyłem na więcej. Może to była sugestia po Wympiele, że chodziliśmy i szukaliśmy jakiś punktów. Sam nie wiem. Ogólnie jeden marsz choć długi  Podobało mi się i tak. Kontakt z wrogiem też. No w zasadzie ze swoimi, których było więcej więc nie było to li tylko przechadzka po górach. Postrzelaliśmy trochę a to przecież wcale nie musiało się zdarzyć.



Co mi się podobało? Nasz TF. W zasadzie najbardziej. Sam milsim, jak najbardziej, bo co by tam ponarzekać na organizację, to było fajnie, ciężko i fajnie. Można się było trochę sprawdzić w mniejszym lub większym stopniu na co kogo stać. Pogodowo jak dla mnie Wympieł był gorszy. Może dlatego że lało dłużej i bardziej stale. A może dlatego, że byłem gorzej na niego przygotowany. Sam nie wiem.

Mówienie co mi się nie podobało, jest trudne. Nie organizowałem takiego rodzaju imprezy. Ale na pewno pewne odbieganie od zasad a owszem. Skoro nie używam samochodów, to tego nie robimy. Nas kusiło, bo deszcz, burze, wilki wyły, ale jednak nie. To że uczestnicy kończą przed czasem, no też nie powinno się zdarzyć. To, że zmieniają zalecenia orga też nie powinno być. Ale cóż… trudno.

Sugestie. Wybieranie takich ekip co do których będzie pewność, że zrealizują plan orga. Jak ma być baza to ma być. Przy czym musi to być jednoznacznie napisane, by nie było możliwości manewru i niedopowiedzeń. Na pewno kosze na śmieci. Byliśmy ostatni i sprzątaliśmy. Nie było tego wiele, ale jednak ktoś, coś tam zostawił.



Myślę, że zadania. Tu opierały się na domniemaniach. A raczej powinny być dosyć konkretne. Albo, znowu nawiążę do Wympieła, punkty na mapie, gdzie coś ma być, ktoś ma być, coś trzeba zrobić. W zasadzie jednym z zadań mogło być znalezienie bazy. TF-y startują sobie z różnych punktów i szukają. Z możliwością założenia własnej i jakimiś zadaniami pobocznymi. Tu miał ciekawą misję SAS. Oni dochodzili do bazy. Ale to tylko takie nieistotne wnioski.

Jeszcze raz podziękowania dla Parszywej Dwunastki za wzięcie udziału w zabawie. Było miło. I mam nadzieję, ze uda nam się spotkać na milsimie u szczupłego w październiku  . Podziękowania dla Stevo, za organizację imprezy. Kto nic nie organizował, ten nie wie jak to jest. I za możliwość udziału w tej imprezie. Wrogom i swoim, że można była z jednymi się uganiać a do drugich postrzelać choć może powinno być na odwrót.

Więcej fotek:
[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum Samodzielny Oddział Szturmowy "RAVEN" Strona Główna -> Wrażenia, relacje etc. Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1


Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB Š 2001, 2005 phpBB Group
Theme bLock created by JR9 for stylerbb.net
Regulamin