Forum Samodzielny Oddział Szturmowy "RAVEN" Strona Główna
  FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Galerie   Rejestracja   Profil  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  Zaloguj 

Sindicate III - 21.11

Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum Samodzielny Oddział Szturmowy "RAVEN" Strona Główna -> Wrażenia, relacje etc.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Autor Wiadomość
Yaro



Dołączył: 14 Maj 2008
Posty: 313
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: wrocław/bielsko

PostWysłany: Pon 13:19, 22 Lis 2010 Temat postu: Sindicate III - 21.11

Sidicate III

Wersja beta - nie relacja, ot z nudów Smile

Witaj o Pani!

Droga Pani serca mego, piękna a nadobna, że nijak tego opisać nie potrafię… Pisze do Ciebie ten list rękami mego zaufanego przyjaciela i towarzysza broni, gdyż sam nie jestem w stanie tego uczynić.

Dlaczegoż? To zaraz wszystko Ci opowiem, gdyż chwała naszych czynów powinna być przekazana innym pokoleniom, i Tobie może się moja odwaga i poświęcenie spodoba a przychylnym okiem zerkniesz na swego rycerza.

A było to tak.

Swego czasu wezwawszy mnie wiernego i skromnego rycerza zakonu Kruka, nasz Pan, Wielki Mistrz, którego imienia zdradzić mi nie wolno, oznajmił, że ma dla mnie misję o wielkim znaczeniu dla zakonu i państwa i tylko ja i mój zakon możemy ją wykonać jako najlepsi wojownicy.

Zebrawszy jeszcze trzech towarzyszy z naszego zakonu, którzy godni zaufania byli a siec potrafią przednie i stawać w boju siedlim na nasze rumaki i pojechalim w odległe miejsca z misją a nawet w tajemnicy zdradzić mogę, że krucjatą.

Ze śpiewem na ustach przez bezdroża jechaliśmy na miejsce. A noc ciemna była to. Ale nieulękle jechaliśmy a wraże siły ciemności mgłę zesłały by nas zwieść z drogi. Ale nic to nie pomogło. Mieliśmy ręcznie robioną mapę i swą wiarę i nic nas nie mogło zwieść z drogi do naszego celu.

I nad ranem dotarliśmy. Tu mieliśmy zrobić zasadzkę na podstępne siły wroga. Jeńca mieliśmy odbić. Ważny być musiał, skoro kwiat rycerstwa miał czynić zasadzkę nieprzystojną naszemu stanu. Ale widać, powierzyć to motłochowi czy chłopstwu nie sposób, bo choć potrafi to tałatajstwo czasem i dzielnie zawalczyć, ale wiadomy wszem jest, że wierzyć im nie można. A to miała być tajna misja. Nasz zakon znany jest z tego, że tajemnic dotrzymuje a rycerza każdemu zadaniu podołają lub legną w boju. Tedy pewnie dlatego nas wybrano.

Nie wiedzilim wtedy jeszcze, kto zacz ten jeniec, ale zdawało nam się, że to jakowyś z kawalerii być musi, gdyż kazali wołać na niego Huzar.
No to zasadziliśmy się na trakcie na wroga. I czekamy. I czekamy. Może coś się wydarzyło, albo szpiedzy coś pomylili, co się im czasem zdarza… Ale w końcu w oddali widzimy tuman kurzu. Znaczy jednak są…

Być ich miało sporo. Nic to, podobno tylko kilku miało być stanu rycerskiego, ale jakiś giermków, to się poważnie nie bierze pod uwagę. A kiedy wypadki z za zakrętu ruszyliśmy na nich. Impet jak przy tym uczyniliśmy spowodował, że ich chabety stanęły a my we czterech z sidła ich a na ziemię i od razu a butem a rękawicą spokój zaczęliśmy przywracać, a przydusić trzeba było, bo krzykiem mogli jakieś posiłki wezwać. Jeden, widać lepiej urodzony znał się na wojaczce, ale nie wiedział z kim ma nieprzyjemność i szybko związany w kłębuszek leżał koło swej chabety.

Powstał pewien problem. Okazało się, że drugim pojmanym było białogłowa. Skonfudowani trochę, bo skąd tu białogłowa jak mieliśmy jakiegoś kawalerzystę ratować. Może to ten wielki, coś tam w porykujący niewyraźnie człowiek z zakneblowanymi ustami to ten Huzar a sobie po prostu jaką tam babę porwał dla towarzystwa a może, bo po stroju by pasowało, to jego służka.

Ale wpierw kobietę na spytki. I okazało się, że właśnie to ona jest tym Huzarem. Ale teraz jak już wszystko było jasnym, bierzemy na spytki tego drugiego. Oporny był, ale jak mu batem przez grzbiet się siekło kilka razy nabrał chęci do zwierzeń.

Okazało się, że pościg już w drodze, bo on sam porwał Huzara innym i teraz ucieka. Nam wystarczyło że trzeba było się zająć białogłową to większego towarzystwa nie trzeba było, więc dużego, podobno rycerza choć niewiele na to wskazywało, zostawiliśmy związanego. Niech się nim zajmą, to da nam to trochę czasu. A nabijanie na pal, z doświadczenia wiedząc trochę trwa a tak się zdrajców karze w tym kraju.

Ruszyliśmy las się schować, bo trzeba było tą białogłowę żywa do celu doprowadzić by misję zakończyć. Jaką przedstawiała wartość i dlaczego, tego nam nie zdradzono. Niedaleko znaleźliśmy miejsce, gdzie postanowiłem, że przeczekamy a może pogoń przejdzie koło nas.

Białogłowa choć nie szpetna jakaś, ubrana była nieprzystojnie po męsku, co kształtów nie pozwoliło nam rozpoznać nawet z bliska. Ale jako wiesz ma Pani, tyś jest dla mnie najpiękniejszą istotną i Cię wielbię ponad wszystko, to mnie do innych nie ciągnie.

Chciała dostać oręż jakiś do obrony. Ale jak to białogłowie dawać broń do ręki? To nieprzystojne jest i niegodne. My ją bronić mieliśmy. Coś tam biadoliła jak to baby mają w zwyczaju, nie To Pani, ma serca mego ozdobo. Tyś urodzona jest i stanu szlachetnego a ta widać mieszczanka jakaś była albo ze szlachty pośledniejszej.

Chcąc nas do siebie przekonać, by zaufanie zdobyć, zaproponowała, że nam lody zrobi. Na śniadanie chyba, bo taki czas był właśnie. Jam to człek obyty we świecie, w misjach dyplomatycznych bywałem w różnych krajach to wiem, że tenże lody, to frankoński bodajże wymysł dla ochłody w ciepłe dni wymyślony był. Ale teraz zimna się zbliża i zimno było zresztą, aż ciepłe futra przywdziać trzeba było a tej tu się bidulce coś musiało w głowie pomieszać od tych wrażeń, że taki się jej pomysł pojawił. Jak by tak obiad jakiś chciała zrobić, albo niech będzie chleb ze smalcem, a do tego jakieś wino czy miód pitny zaproponowała, to nasza przychylność byłaby większa. Ale my całą noc na tym zimnie w zasadzce czekalim a tej tu się coś tam ubzdurało. Bo po prawdzie wybawcy to i cnotę powinno się ofiarować jakby co, ale nie takie jakieś frankońskie specjały. Alem ja i tak wierność swą Tobie ślubował i reszta towarzystwa też jakieś śluby miała, to jedzenie było jak najbardziej słuszną nagrodą za ocalenie. Ale takie normalne, nasze a nie obce wymysły jakoweś...

Ale wiadomym jest, że białogłowy, do wojaczki nienawykłe a płoche serca mają a delikatne, jako i Twoje ma Pani, i chronić trzeba a jedynie bohaterskim opisem albo i balladą wojaczkę opiewać.

Ale by nam nie popadła w jakiś dziwny stan a i w płacz nie uderzyła, daliśmy jej jakiś kawałek niesprawnego oręża, by sobie krzywdy nie zrobiła a poczuła się lepiej.

A tu pogoń się pojawiła i przeczesuje lasy idąc w naszą stronę. A siła ich. I gdyby nie nasz oswobodzony jeniec, to byśmy psubratów poharatali trochę. Tak musimy się wycofać. Kolejny postój i znowu przechodzą. Tak blisko, że można by ich strzałem jednym uciszyć na zawsze… Ale misja jest inna. Odchodzimy. I jeszcze raz czy dwa musieliśmy odejść w las.

Podróżujemy szlakami jakimiś, ścieżkami wydeptanymi prze jakieś zwierza wszelakie i idziemy na spotkanie z naszymi sojusznikami. Niestety nie zdążyliśmy. Sojuszników wycięto w pień, w oddali słyszeliśmy głosy bitwy, ale nie było jak dotrzeć. Idziemy pieszo, gdyż rumaki trzeba było swobodnie puścić samopas.

Po drodze tylko jakaś chłopina poczęstowała nas ciastem i wskazała dalszą drogę. Droga ciągła się bez końca. Ale dotarliśmy do miejsca przeznaczenia. Ścigani przez wroga. Jesteśmy na szczycie. Miejsce gdzie mieliśmy dotrzeć. Teraz zapadamy w las i przygotowujemy się do bitwy. Nie wiemy jakie siły ma wróg, ale jesteśmy gotowi na wszystko. Albo oni albo my. Nasze zdanie właśnie dobiega końca.

Leżąc sobie koło jakiejś sosenki myślami wracałem do Ciebie o Pani. I nagle pojawił się nieprzyjaciel. Wychynął z boku. Zerwałem się i jak nie sieknę na odlew… Dwóch padło od razu, trzeci jak nie ucieknie tchórz, pewnie chłop jakiś. A szkoda, bo tylko Longin niejaki trzech jednym ruchem potrafił usiec i dołączyłbym do tego niewielkiego a zacnego grona a imię me byłoby równie sławne a i Ty byś dumna byś mogła.

Teraz pojawili się i inni. Jeszcze jednego, potem drugiego udało mi się trafić, ale i mnie sięgają razy aż padam ranien w pierś i czuję krewa na ustach… Moi towarzysze dzielnie walczyli w koło w wrogiem, który nas przeważał liczebnie. Ale nasza siła i trening latami oraz doświadczenie dawało nam przewagę. Niestety dwóch moich braci pada jeszcze. Pozostał tylko jeden baron Ceran, który teraz zapisuje co mówię do niego w tym liście do Ciebie. Rana jest poważna i pewnie ranka nie dotrwam, ale taki to los rycerza.

Jak dostaniesz list ten, to dopilnuj, by prawda o tych wydarzeniach dotarła do naszego zakonu, bo widzę, że ostatni nasz towarzysz zerka pożądliwym wzrokiem na ocaloną przez nas kobietę i spraw, by nasz Wielki Mistrz zniósł dla niego śluby czystości i niech sobie chłop trochę życia zakosztuje.

To wszystko, co chciałem rzecz o naszych czynach a mówić coraz trudniej jest. I jeszcze powiedzieć przyjdzie mi ino coś o Twej urodzie i tym jak bardzo będę tęsknił za Tobą, i…

P.S. Tu niestety rycerz hr. prv. Yaro, sługa zakonu Kruków, zamknąwszy oczy odszedł na wieki, oraz także w walce śmiercią chwalebną polegli zabrawszy wielu wrogów rycerz hr. Marcin z Operatorów oraz von Ibou, murgrabia na zamku Gorlice, co dopisuję ja, jedyny pozostały przy życiu z tej misji rycerz zakonu Kruków, baron Ceran.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Yaro



Dołączył: 14 Maj 2008
Posty: 313
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: wrocław/bielsko

PostWysłany: Wto 12:07, 30 Lis 2010 Temat postu:

Sindicate III

Drogi Padre!

Piszę do Ciebie z pewnym opóźnieniem zdając relację z naszych działań w Polsce, gdyż ciężko ranny będąc musiałem trochę wydobrzeć po postrzale.


W drodze na miejsce przeznaczenia


Szybki sen


Nachodzi świt – godzina szósta, minut trzydzieści

Zgodni z poleceniem po ostatnich działaniach i nawiązaniu kontaktów z jedną z lokalnych grup przestępczych mieliśmy zaszyć się w terenie i wtopić w lokalny koloryt. Cóż, zadanie to nie było łatwe. Dziwny to kraj i dziwni ludzie. Bo że język obcy, to jeszcze można zrozumieć, ale obyczaje całkiem inne. Moje wsparcie dotarło na czas w sile 2 osób. Podobno miało być więcej, ale się nie udało przemknąć przez kontrole graniczne. Choć prymitywizm tu jest spory, to jednak czasami gdzieś błyśnie jakaś iskierka technologii nie wiedzieć skąd.


Don Marcino i Don ibou


Ludzie krzaki bladym świtem

Najważniejsze, że posiłki przybyły, bo z don Marcino już trochę byliśmy obyci z klimatem i kulturą. Nasze wsparcie w późniejszym terminie na kolejna akcję powinno być podobnej ilości lub delikatnie wzmocnione. W szkoleniu należy jednak bardziej uwzględnić zieloną dżunglę niż miejską, bo można się potem zdziwić. Podobnie jak szkolenie w walce wręcz, w której należy uwzględnić bronie dziwne niekoniecznie palne. Bo jeśli idzie o zagrożenie nożem, pałką to jeszcze dają nasi radę, to nijak nie wiedzą co począć jak przyjdzie walczyć na kłonice, grabie i topory o dziwnej tutejszej nazwie „ciupaga”.


Szukanie miejsca na zasadzkę


Maskowanie…


Maskowanie ciąg dalszy…

Kilkumiesięczny pobyt w tym kraju pozwolił nam poznać to i owo z folkloru a w szczególności w sile napitku całkiem odmiennego od naszych win. Choć tutejsze mimo dziwnego aromatu też maja moc nienajgorszą. Przygotowania trwały a także szkolenia. Na każdą ewentualność byliśmy gotowi. Broń była zakonserwowana i ukryta. Podobnie materiały wybuchowe i reszta sprzętu i tylko czekaliśmy na sygnał. Zmienialiśmy miejsce pobytu, zgodnie z zaleceniem, by nie dać się złapać lokalnym przedstawicielom prawa. To było dosyć łatwe i nawet nie drogie jak na to co mamy u siebie. Dolar swoja moc jeszcze ma tu i ówdzie.


Maskowanie cdn…


Szukanie miejsca na zasadzkę


Na tle krajorazu…


Stary tapczan idealnie się nadaje na zaporę drogową

W końcu dostaliśmy rozkazy. Dotrzeć na miejsce przeznaczenia koło wsi Prochów i odbić jeńca kpt. Huzara. Informacje kim jest kpt. Huazr i jakie ma znaczenie nie dotarły do nas. Być może wina jest systemu łączności albo tez mamy kreta w naszej kwaterze głównej, ale to już nie jest moje zadanie.

Ruszyliśmy przed północą by dotrzeć na miejsce i przygotować zasadzkę. Nie wiedzieliśmy w jaki teren ruszamy. Po drodze wpadliśmy w różne mgły i dotarcie do celu trochę się opóźniło. Niestety w tym dziwnym kraju GPS ma swoje humory i pokazuje dziwne szlaki w dziwnych miejscach. Kilka razy musieliśmy zmieniać kierunek, ale w końcu dotarliśmy do miejsca gdzie miał przejechać konwój z więźniem.


Iść w stronę słonca…

Resztę nocy spędziliśmy na przygotowaniu zasadzki. Pierwotnie miał to być zainscenizowany wypadek samochodowy. To pozwoliło by na zatrzymanie konwoju i stworzyło by możliwość odbicia kpt. Huzara. Niestety teren absolutnie nie nadawał się do tego, wiec musieliśmy zaimprowizować. Stworzyliśmy przeszkodę terenową za zakrętem drogi którą miał się poruszać konwój. Ja wraz signore Cerano, byliśmy za przeszkodą a don Marcino i don ibou zamaskowani wyskoczyć mieli z boku szosy od tyłu zatrzymanego konwoju.


W gotowości…


Konwój miał się składać z dwóch lub trzech pojazdów. Nas nie było wielu a jeszcze był zakaz by nie używać materiałów wybuchowych by nie zaalarmować sił porządkowych z tej okolicy. A jeszcze zakaz zdjęcia eskorty, to też nam sprawy nie ułatwiał. Ja wiem, że strzelanie do sił rządowych nie jest dobre, ale jest szybciej i łatwiej i zawsze to kilku mniej.


Huzar na ziemi skrępowana…


Glebowany strażnik…

Konwój się spóźnia. To w zasadzie nawet nie jest specjalnie dziwne widząc stan dróg w tym kraju. Ale w końcu jest. Słychać dźwięki samochodu i poniżej na zakręcie jakiś ruch. Kryjemy się w już przygotowane miejsca i czekamy. Nie trwa to długo i zza zakrętu wypada jeden samochód. Miało być więcej, ale nie narzekamy. Staje przy przeszkodzie i wypadamy. W środku tylko dwie osoby. Wyciągamy ich na zewnątrz na glebę, zgodnie z zasadami. Krępujemy i teraz trzeba jeszcze sprawdzić kto to zacz. Okazuje się, że to samochód z kpt. Huzarem i jednym ze strażników. Reszta konwoju utknęła po drodze a ci pojechali dalej. Przy okazji wyszło, że kpt. Huzar to kobieta. Szkoda, że nie wiedzieliśmy tego wcześniej, to byśmy jakoś grzeczniej i z galanterią ją potraktowali a nie zaraz na ziemię. No ale cóż… Następnym razem byłoby dobrze by nasz wywiad dostarczył dossier osób z którymi mamy pracować.


W drogę panowie szlachta…


Gdzieś przyczajeni

Po przesłuchaniu strażnika, który w zasadzie niewiele powiedział, poza tym, że zaraz będzie pewno więcej ludzi nas szukało, odchodzimy w okoliczne lasy. Zgodnie z Twym rozkazem mamy skryć się w lesie i nie dać się sprowokować do otwarcia ognia.

Niedaleko od miejsca zasadzki wchodzimy w las i przyczajamy się w jakimś zagajniku. Niedaleko jest droga i liczymy na to, że grupa poszukująca nią podąży a my po pewnym czasie tuż za nią. Jako, że nie znamy kpt. Huzar a w rozkazach nic na jej temat nie ma. A sama nie chce nic zdradzić, bierzemy magazynki z jej kałacha który zabrała strażnikowi. Może jakieś rozkazy radiowe coś wyjaśnią, ale lepiej być czujny niż dostać kulkę w plecy. Stare wyjadacze jesteśmy i nie jedną razem już rozróbę zaliczyliśmy by nie być czujnym. Don Cerano dostaje rozkaz obserwacji naszego nowego „sojusznika”. W razie próby nawiązania łączności, zostawienia jakiegoś śladu czy też próby załadowania magazynka, miał od razu rozwalić panią kapitan. Lepiej ona niż my. Kogo nie znamy ten niestety jest zawsze potencjalnym wrogiem a i Ty Padre nic na ten temat nie szepnąłeś. A przecież mogła być podwójnym agentem, albo też kartą przetargową pomiędzy stronnictwami. My tego nie wiedzieliśmy a i rozkazy nic na ten temat nie mówiły.


Gdzieś w lesie


Ciemna knieja przed nami…

W końcu pojawiają się ci, co nas tropią. I rzeczywiście tropią. Nie idą drogą jak myśleliśmy, ale wchodzą w las. Znaczy lepsi jacyś a nie jakieś tępe żołdactwo. Są całkiem blisko. I podchodzą coraz bliżej. Wydaję rozkaz, że odskakujemy głębiej w las. Ibou i Marcino przodem, potem Huzar i Cerano, ja zamykam pochód.

Przemykamy od drzewka do drzewka, przez jakieś mokradła. Odskakujemy jakieś 300m w tył w gorę zbocza. Chwila przerwy na sprawdzenie pozycji. I słychać znowu głosy. Szybko pod osłonę krzaków i drzew. Jak się nikt nie poruszy, to jest szansa. Dobre maskowanie to podstawa a mamy nie najgorsze.


My zawsze wiemy gdzie jesteśmy – a jesteśmy w lesie…


Chowanie się i skradanie…

Przechodzą koło nas. Razem z Ibou stoimy za jednym krzakiem. I tylko go obchodzimy by cały czas na krył. Ibou zaraz za krzakiem ja za ibou, który sam jest jak krzak. Trzy osoby wroga przechodzą obok nie zauważając nas. Moglibyśmy ich wybić. Ale nie ma rozkazu a i nie wiadomo czy gdzieś obok nie idzie kolejny oddział.


Śniadanie na trasie


Don Marcino

Czekamy na wszelki wypadek kilkanaście minut i ruszamy dalej. Do góry w stronę zaznaczonej leśnej drogi. Wcześniej krótka przerwa na śniadanie. Bo głodny wojak to marny wojak. I ponownie ruszamy w drogę. Znajdujemy drogę i poruszamy się wzdłuż niej w kierunku kolejnego celu. Nie za długo udało się pójść drogą, bo ponownie wypatrujemy nieprzyjaciela i to zanim on nas. Wycofujemy się. Nie najlepsze miejsce, bo z jednej strony jakiś płot i nie dobrze by było jakby nas teraz ktoś ostrzelał. Podchodzimy pod górę szukając szlaku. I znajdujemy jakiś. Co dziwne powinien tu być i to oznaczony ale tak nie jest.


Kpt. Huzar – jakaś taka smutna jest…


Don Cerano osobisty strażnik pani kapitan


Niebieski szlak rowerowy


Kolejny kontakt z wrogiem

Mamy opóźnienie przez te spotkania i kolejna zmiana planów. Mamy udać się na jedną z okolicznych gór i tam czekać. To idziemy. Niestety mapy w tym kraju są beznadziejne. Udało nam się trochę pobłądzić. W końcu trafiamy na właściwy szlak.


Don ibou


Na kolejny szlak


Miał być pomarańczowy jest o czerwonej glebie


Gdzieś po drodze udało nam się spotkać przyjaznego autochtona, który i ciastem poczęstował i kierunek wskazał. To chyba rzadkość, bo na ten przykład zwierzyna nie była taka miła i koń jakowyś raczył był atakować don Marcino, zmuszając do ucieczki.


Idziemy, cały czas idziemy


To było dopiero napalone bydlę…

Po otrzymaniu właściwych wskazówek, gdzie mamy się udać idziemy w kolejne miejsce. Udaje się nawiązać kontakt z płk Iguowiczem. Sami zostają wciągnięci w jakąś potyczkę. My powoli zbliżamy się w rejon walk. Nie ma co biegać na hurra, jak się nie tylko nie zna terenu a i nie wie gdzie swój a gdzie obcy. Zapadamy koło jednej z dróg w las. W oddali było widać siły wroga, które przeskakiwały przez drogę w naszą stronę. Kto to był, nie wiadomo. Ustawiamy linię obrony w paprotkach i czekamy.

Nagle zza pleców słychać jakieś dźwięki. Widzę jakiś ludzi skradających się do nas. Kpt. Huzar jest na nasłuchu naszych sprzymierzeńców i okazuje się, że to są właśnie oni. Ci, co przeżyli. Dołączają do nas. Jeden to Moskitek, drugi chyba w szoku jest , i wzrok mam jakiś rozkojarzony i milczy. Bywa i tak jak ktoś nie nawykły. Na szybko przydzielam im miejsca w linii naszej obrony. Przy okazji wyznaczam naszych by pilnowali ich jakby się okazało, że trzeba ubić.


Skrzyżowanie, gdzie udało się spotkać autochtona


Nie wiadomo co ssał, ale biegł potem długo i namiętnie…

Przypadkiem udał się usłyszeć komunikaty wroga. Kiedyś był jeden Radziej. Pomyślałem, że skoro już jest to może się uda coś potargować. W końcu nam ten Huzar nie potrzebny. Oni po coś go gonili przez te lasy i knieje. Może się uda uzyskać jakieś informacje, ale coś za coś wymienić. Podobno płk Iguowicz i jego zastępca Kruger są w rękach wroga, to może byłaby to jakaś oferta przetargowa.
Nawiązuję kontakt z Radziejem. Jakiś taki niepewny. Coś tam marudzi ale jakoś mało przekonywująco. Na wszelki wypadek przygotowujemy się z chłopakami by na szybko zdjąć dwóch nowych, bo mogą nie być chętni do tego co my chcemy a nie wiemy jakie maja przekonania i kim w zasadzie są. Gdzieś nam znika ten przestraszony. Trudno, albo i jego fart bo nie dostał kulki w plecy.


W drodze można podziwiać krajobrazy…

Nici z kontaktu z Radziejem. Chyba nie był zainteresowany. Dostajemy teraz rozkaz gdzie mamy odeskortować Huzara. Kawał drogi a czasu nie ma wiele. Ruszamy. Bierzemy Moskitka, bo podobno na miejscu ewakuacji może być wróg, więc jedna osoba więcej to więcej siły ognia w razie W.

I tak sobie idziemy i idziemy. Długo idziemy. Zaczyna się robić coraz ciemniej. Na szczęście Moskitek rozpoznaje miejsce więc wiemy, że nie zabłądziliśmy. Idziemy na szczyt góry skąd ma być ewakuacja. Słyszmy że nieprzyjaciel się zbliża. Cóż… To będziem w końcu robić to, za co nam płacą. Huraz i Cerano na tył. Moskitem na wieżę. Reszta w krzaki. Leże i czekam. Coś się zbliża i jest blisko coraz bliżej. Ale nic nie widzę. Na wszelki wypadek wyciągam wszystkie 4 magi z ładownic. W pozycji leżąc wyciąganie nie jest fajne. Niech leżą. I chwila ciszy…


Nasz sprzymierzeniec Moskitek, też nie wie gdzie jesteśmy…


Przekręcam się lekko w bok a tu wychodzi prawie na mnie trzech typa. To tylko przekręcam się i z jednej ręki wywalam całego maga. Dwóch trafionych a trzeci jak jakiś zajączek gdzie mi pitnął. Zmiana maga i sieję po krzakach. Zaczynają strzelać inni. Słyszę że od strony gdzie patrzyłem a nikogo nie było już ktoś wali do nas. Dopowiadam ogniem, krótkimi seriami, bo tylko jeden mag już został. Kule latają wszędzie. Na szybko ładuję magi. I sruuu… Widzę wroga, seria, kolejna i kolejna. Na razie nic ale też i on zaczyna się odgryzać. Zmiana maga i kolejna długa tym razem dochodzi do celu. Reszta naszych też wali. Kolejni się wyłaniają z lasu i dostaję w tym momencie kulę w ramię…


Ranni wrogowie

Kiedy się obudziłem, okazało się, że udało się wytrwać do końca. W zasadzie tylki don Cerano i kpt. Huzar wyszli bez szwanku. Nie wiadomo co z Moskitkiem, bo nikt go nie znalazła. Siły wroga zostały rozgromione na tyle, że nie mogły zapobiec ewakuacji kpt. Huzar i moich ludzi, rannych co prawda, ale jeszcze dychających.


Sindicate III – prawie wszyscy…

Główny cel naszej misji czyli odbicie kpt. Huzar i jej ewakuację udało się zrealizować, resztę celów pobocznych jak mniemam, niestety nie. Z różnych względów choć głównie były to problemy nawigacyjne i limity czasowe, które trudno było osiągnąć z nieprzyjacielem na karku. Nie wiemy Padre jakie znaczenie miał kpt. Huzar i kim on był. Pomysł wymiany czy też sprzedania jej, był wynikiem barku informacji jakie ma znaczenie jej przetrwanie i jak ważna jest ona dla naszej organizacji. Przeżyła i prawdopodobnie jest już chroniona. My czekamy na dalsze polecania. W tej chwili jesteśmy zamelinowani i leczymy się z ran.

Pozdrawiam

Don Yaro

ps. Padre, ja rozumiem, że konspira potrzebna jest, ale coś tam wiedzieć musimy, kto jest kto i takie tam, bo tu sraczki dostajemy za każdym razem jak ktoś się zbliża i podobno nasz on ci jest. A tu luksusów by zrobić dwójkę to nie niestety...

Z poważaniem

D. Y.


Śpiący po walce…
[b]Podsumowanie[b]

Mówiąc w poniekąd w skrócie, bo co się będę rozpisywał, to impreza się podobała. Mi i reszcie naszego „rodzinnego” teamu. Miejsce ciekawe, trudne do znalezienia, ale jednak się udało dotrzeć w czym pomogła mapka i zdjęcia Smile

Pogoda na szczęście dopisała. W sensie była chyba każda poza opadami śniegu i deszczu. Ranek ze szronem był ciekawym doświadczeniem, ale w końcu taka pora i teren lekko górzysty. Sam teren bardzo fajny, akurat nam wypadło po drodze trochę bagien na szczęście do przejścia bo inaczej byłoby ciekawie.

Problemem były mapy. Brak skali nie pozwalał określić nie tyle gdzie jesteśmy, bo że w lesie to mieliśmy świadomość do końca, ale dystansu jaki trzeba przejść by jakiś punkt znaleźć. I dlatego jedną górkę minęliśmy nawet po konsultacji z turystami i ich mapą. Na naszej były dziwne szlaki, których nie było w rzeczywistości. Nie wiedzieć czemu. To strasznie utrudniało nawigację w przypadku, gdy jakiś kolor miał się łączyć, przecinać z innym i niby wszystko gra ale jest tylko jedne niebieski rowerowy. I dupa z orientacji.

Dobrze, że gdzieś po drodze namierzyliśmy Wolfa, co dobre radio, to dobre radio i udało się nam ustalić miejsce spotkania. Doskonałość naszego maskowania mogli stwierdzić nie tylko inni przechodząc koło nas jakieś 5-10 m ale i Wolf, któremu zrobiliśmy psikusa i musieliśmy zawracać, bo nas nie zauważył na skrzyżowaniu. Ale też i nie chcieliśmy być zauważeni Smile

Chyba najbardziej będziemy wspominać długą centkowaną drogę na ostatni szczyt Kocioł. Się szło i szło i szło. W pewnym momencie około 15 zaczęliśmy sobie uświadamiać, że jak tak dalej nie będzie nic, to trzeba będzie wrócić i to nie jakieś pincet metrów ale ze 2-3h w zapadających ciemnościach już. Nawet Mositek, który był w tym miejscu nie mógł nam pomóc, bo szedł jakoś inaczej i nie poznawała terenu.

Podejrzewałem, że Wolf w miejscu ostatniego zadania, bo jest droga nawet weźmie kierowców i pojadą po samochody, bo powrót w ciemnościach to by była już niezła złośliwość z jego strony. Ale wpierw trzeba było dojść na miejsce ostatniej akcji a tego miejsca jak nie widać, tak nie widać. Dobrze, że na chwile przed komendą –powrót, coś się wyłoniło zza zakrętu i okazało się, że to jest właśnie to, co zresztą Moskitek potwierdził. A gdybyśmy go zdjęli wcześniej to by było ciekawie Smile

Tu się oficjalnie przyznaję, że podsłuchiwaliśmy różne kanały o ile się nam udał jakiś namierzyć. Ale po prawdzie tylko w trakcie walki z ekipą Iguowiczea ze szczupłym mieliśmy pewność kto jest kto. I w zasadzie tylko szczupłego czasami się udało usłyszeć jak i Radzieja. Z grupą sojuszników dostaliśmy kanał na którym nadają dopiero po zmontowaniu super nadajnika Smile

Dlaczego podsłuchiwaliśmy, bo jako ekipa z wyjątkowo rozwiniętego kraju o dużych możliwościach technologicznych Padre nasz załatwił nam niezły sprzęt, dzięki któremu możliwa była wojna radiowa. I w zasadzie ta wiedza i możliwości przydały się nam tylko, w trakcie podchodzenia pod Kocioł, bo wiedzieliśmy że idzie atak a co za tym, że jesteśmy blisko, bo jakość połączenia się poprawiła. Nie jest nam wcale przykro z tego powodu i nie możemy obiecać, że przyszłości nie zrobimy podobni, gdyż złe chłopaki z nas. A babę nam narzucono Smile



I w tym miejscu, już teraz oficjalnie, mogę pogratulować Huzar, że wytrzymała i dzielnie choć cokolwiek opornie znosiła nasze towarzystwo. W tym także nasz brak zaufania. Ale co zrobić, można nas było kanapkami przekupić, niestety przepadły gdzieś w akcji. W pewnym momencie myślałem na szlaku hoszimina że śpisz w marszu. Ale na nim to chyba każdy prawie spał tak było atrakcyjnie.



Impreza bardzo pozytywna. Ostatnia w innym klimacie i w innych uwarunkowaniach, ta całkiem odmienna od poprzedniej. No i co ważne zakończona ostrym strzelaniem. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy ilu nas ludzi szuka. Niby było mniej niż miało być, ale ilu było to dopiero na koniec się można było przekonać. Wy zazwyczaj widzieliśmy około 3-4 osoby. No raz jak nas tuż przed nosem 3 jedna za drugą minęła Smile Takie coś robi pozytywne wrażenie.

Na pewno chętnie weźmiemy udział w następnej edycji. Może będzie to jakaś w cieplejszych klimatach. Jak będzie w zimie, to pewnie też choć ja osobiście po śniegu to lubię jeździć a nie chodzić. Było bardzo fajnie.


Ostatnio zmieniony przez Yaro dnia Wto 12:16, 30 Lis 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nikita



Dołączył: 26 Sty 2010
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Brzeg

PostWysłany: Wto 20:27, 30 Lis 2010 Temat postu:

Fotki miszcz Laughing Laughing
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OPERATOR 8



Dołączył: 31 Paź 2008
Posty: 141
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Borów

PostWysłany: Śro 2:57, 01 Gru 2010 Temat postu:

Potwierdzam. Syte są.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum Samodzielny Oddział Szturmowy "RAVEN" Strona Główna -> Wrażenia, relacje etc. Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1


Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB Š 2001, 2005 phpBB Group
Theme bLock created by JR9 for stylerbb.net
Regulamin